-->

piątek, 4 lipca 2014

Wielki powrót! :)

   Hejo, dziewczyny i chłopaki też (jeśli jacyś są :P)! Znowu będę się Wam tłumaczyć, okropna ze mnie blogerka, naprawdę. Remont kuchni, zmiana auta, wyjazdy. To wszystko sprawiło, że zupełnie nie miałam czasu na pisanie. Na szczęście już jestem i mam nadzieję "pogadać" Wam o paru nowościach, które u mnie są już od jakiegoś czasu. Szczególnie dużo pogadam dzisiaj o pewnej gąbeczce.
   Nie jestem fanką gąbek, naprawdę! Uważałam, że są okropnie niewygodne, nieporęczne, nie wiem.. Wizja aplikacji podkładu taką gąbką wydawała mi się po prostu niewygodna jak cholera! Mimo to, dałam się skusić i kupiłam sobie gąbkę Miracle Complexion Sponge z Real Techniques. JESTEM ZACHWYCONA! ZACHWYCONA! To jest cudowne, cudowne, cudowne. Uwierzcie mi, że nie używam już żadnego pędzelka, ani do podkładu, ani do korektora. Obydwa produkty już od chyba około 2 tygodni nakładam gąbeczką. Jest to naprawdę wygodne i szybkie. Ale co to byłaby za recenzja gdybym nie napisała minusów, prawda? A są! Gąbeczka, według mnie, ma ich parę, chociaż jakoś specjalnie mnie nie drażnią, ale zawsze warto wiedzieć przed ewentualnym zakupem. Tym bardziej, że wydaję mi się, że często urodowe blogerki/vlogerki zapominają wspomnieć o wadach. Na pierwszy ogień leci gąbeczka firmy Real Techniques. Gąbeczkę zamówiłam tutaj TU LINK. Myślę, że warto Wam to napisać bo w wielu miejscach jest wykupiona, a tu jest na pewno. Pierwsze co to cena. Gąbeczka wcale nie kosztuje 29,90zł, nie dajcie się zwieść i wcisnąć kitu, bo przesyłka to 10zł. Więc końcowa cena tej gąbki to 40zł (oczywiście zależnie od tego jaką przesyłkę bierzecie, ja zwykle wybieram paczkomaty). To jest już pierwsza rzecz, która mnie osobiście wkurza, bo przesyłka tego maleństwa kosztuje prawie połowę samego produktu i to jest właśnie rzecz o której wszyscy zapominają mówić. Co jak co, te 40zł to połowa Beauty Blendera. Jakość produktu. Gąbka jest mięciutka, dobrze zbita. Tu wrzucę Wam zdjęcia nowej i mojej po dwóch tygodniach użytkowania. Same ocenicie.

(Po lewo moja, po prawo nówka-nieśmigana mamy :P)
 Jak widzicie gąbka zdążyła już stracić swój oryginalny kolor, jest umyta, ale niestety się zafarbowała. Nie odbija się to wcale na jej użytkowaniu. Nie podarła mi się, nie odkształciła, "rośnie" pod wpływem wody tak samo jak robi to Beauty Blender. Jest bardzo wygodnie ścięta pod lekkim kątem, ta część gąbki bardzo dobrze mi się sprawuje w okolicach oczu gdy chcę rozetrzeć korektor i podkład na granicach. Nie spodziewałam się, że będę jej używać dzień w dzień, a naprawdę to robię. Polecam z czystym sercem, uważam, że jest warta zakupu. Aplikacja podkładu tym małym cudeńkiem trwa dużo szybciej, niż pędzlem. Efekt jest dużo bardziej naturalny i bardzo łatwo możemy budować krycie. Boli mnie tylko fakt, że polskie strony tak okropnie na nas zdzierają, bo gąbeczka w USA kosztuje raptem 4.99$, a my musimy na nią wydać ok. 40zł.
   Kolejny produkt, to nic innego jak krem z filtrem. Ja jestem białasem, jestem biała jak ściana, a tacy ludzie szczególnie powinni dbać o zabezpieczanie swojej skóry przed słońcem. Robi się gorąco, słońce świeci. Pamiętajcie, żeby dbać o skórę w tym czasie i nie wystawiać jej na słońce bez żadnej ochrony. Słońce wcale nie jest naszym przyjacielem, postarza naszą skórę, oraz może przyczynić się do wielu niebezpiecznych chorób. Osobiście używam kremu z filtrem z La Roche-Posay Anthelios XL 50+ formuła Anti-shine.


Nakładam go pod podkład. Polecam go, a czemu? Bo szybciutko się wchłania i ma MATOWE wykończenie! Tak, dobrze czytacie. Świetnie się sprawdza pod makijaż bo dodatkowo matowi naszą skórę i nie świecimy się przesadnie. Mój mały pomocnik w codziennym makijażu. Cena ok. 55zł/50ml. Nie zauważyłam też by wysuszał mi skórę, więc serdecznie polecam!
   Dalej lecimy z wodą z La Roche-Posay. Woda termalna, która ma nawilżać, odmładzać, koić naszą skórę.


Bardzo ciekawy gadżet. Nie widzę jakiś specjalnych efektów, ale też muszę się przyznać do tego, że nie stosuje tego produktu zbyt regularnie. Fajna sprawa, gdy są takie upały, bo bardzo przyjemnie ochładza. Tym bardziej, że możemy ten produkt trzymać w lodówce dla lepszych efektów. Możecie mi opowiedzieć jeśli miałyście jakieś przygody z tą wodą, lub inną. Z przyjemnością poczytam i może się przekonam do regularnego użytkowania.
   Na koniec ostatni mój zakup, jajeczko EOS również zakupione na stronie urodomania.com. Mam jajeczko różowe, o smaku i zapachu truskawek.


 Czemu pisze smaku? Bo one też mają smak! I są niestety bardzo dobre i słodkie, przez co dość często zdarzało mi się go zlizać. :D  Poręczne, małe i również uważam, że to fajny gadżet. Ale do zwykłego nawilżenia naszych ust równie dobrze spiszę się zwykły krem Nivea.
Jak widzicie znowu trochę pokupowałam, ale co tam! Raz się żyje! Ktoś coś miał i testował z tych moich kosmetycznych nowości? Podzielcie się opiniami, chętnie poczytam! Możecie mnie również śledzić na instagramie. Staram się tam dość często udzielać. Gratuluje maturzystom napisanych i zdanych matur i powodzenia w rekrutacji dla Was i dla mnie też! :) Za parę dni postaram się zawitać z kolejną notką. Buziaki i do następnego!
(Dla zainteresowanych na ustach Maybelline 10 hour stain gloss nr 170, polecam, polecam, piękne kolory i bardzo trwałe! :*)

4 komentarze:

  1. Używała tej wody termalnej i u mnie sprawdzała się całkiem fajnie♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam miniaturę tej wody termalnej. Fajny gadżet do damskiej torebki szczególnie w takie upalne dni jak dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń